Pan od macierzanki i ziołowy ogród

Ziołowy Zakątek w Korycinach – czyli gospodarstwo agroturystyczne, prywatny ziołowy ogród botaniczny, restauracje i zaplecze edukacyjne – oraz firma Dary Natury są dziś wizytówką Podlasia. Tu można odpocząć, sporo się nauczyć, posilić się ekologiczną strawą. Kupicie w Korycinach także unikalne dzikie zioła, zioła lecznicze, użytkowe, rośliny przyprawowe i aromatyczne, przetwory i oleje tłoczone na zimno Darów Natury, których nie produkuje żadna inna firma zielarska w Polsce. Ogromne dochody z zielarskiego biznesu nie przysłoniły właścicielowi Darów Natury Mirosławowi Angielczykowi priorytetów. Najważniejsi są dla niego ludzie. To z nimi wspólnie tworzy to miejsce.

Upalne czerwcowe przedpołudnie. W Małyszczynie skręcamy na Koryciny i wjeżdżamy w las. Posuwamy się wolno żwirowym bitym duktem, by nie wzniecać tumanów kurzu. Ale mijające nas z zawrotną jak na te warunki prędkością auta z podlaskimi rejestracjami w pył obróciły misterny plan. Czy warto narażać swoje wielkomiejskie auto na utratę zawieszenia, by dotrzeć do Ziołowego Zakątka i Darów Natury w Korycinach? To nasza druga po roku wizyta w Podlaskim Ziołowym Ogrodzie Botanicznym i ekologicznym gospodarstwie zarazem. I wiemy, że warto.

Panienka apteczna

W sobotnie południe praca w korycińskim gospodarstwie wre. Na długim zadaszonym stole w kształcie podkowy, okalającym scenę na wolnym powietrzu, leżą naręcza wonnych ziół leczniczych, ziół użytkowych, roślin aromatycznych: dziurawca, bylicy, koniczyny, krwawnika, mięty, rumianku lub kwiatów polnych. Ściętych świeżo z ogrodu ziołowego lub przywiezionych z łąki. Istna ziołowa aromaterapia. Grupa kobiet z zaangażowaniem układa z nich niewielkie bukiety w hurtowej liczbie. Gęsto zawieszone ozdobią całą scenę i zadaszenie biesiadnego stołu podkowy podczas niedzielnych Nadbużańskich Ziołowych Spotkań. Trwają prace w gospodarstwie, naprawy, pielenie, podlewanie w ogrodzie ziołowym i rabatach wokół zabudowań, Karczmy i Stodoły (gdzie można pohasać na sienniku i zjeść wiejskie jadło, np. naszą ukochaną świeżonkę z surówkami).

Ale z wyrywaniem chwastów trzeba tu uważać, bo wiele z nich to cenne rośliny zielarskie i użytkowe, wykorzystywane w ziołolecznictwie i do produkcji kosmetyków ziołowych. Dzięki nim właściciel firmy Dary Natury i Ziołowego Zakątka Mirosław Angielczyk jako uczeń technikum rolniczego zajął trzecie miejsce w ogólnopolskiej olimpiadzie rolniczej i dostał indeks do SGGW w Warszawie, gdzie studiował rolnictwo.

Pomogła mu właśnie znajomość roślin zielarskich, chwastów i ziół w ogóle. W nazwach, zastosowaniach, charakterystyce najłatwiej było się pomylić, a on to wszystko miał w jednym paluszku. Przyznaje, że zamiłowanie do ziół odziedziczył w genach. A reszty dokonały prababcia – znachorka, akuszerka, oraz babcia Józefa, zielarka. Przekazywały kolejnym pokoleniom rodzinną tradycję i wiedzę. On jako kilkuletni chłopiec marzył tylko o tym, by pójść z babcią paść krowy i przy okazji zbierać zioła.

Od zawsze mieszkańcy Podlasia (także dzieci) trudnili się zbieraniem roślin zielarskich – by załatać domowy budżet albo zaopatrzyć w nie apteczkę. W każdym domu obowiązkowo leczono się dzikimi ziołami z lasów i łąk, bo w tym jednym z najuboższych regionów Polski bardzo długo ludzie mieli utrudniony dostęp do leków i służby zdrowia. Sąsiedzi pożyczali sobie np. suszone owoce jagód (najlepsze na biegunkę) lub maść na skaleczenia z listków bylicy (która rośnie w każdym ogródku). I choć to zajęcie powszechne i potrzebne, nie cieszyło się uznaniem, ponieważ kojarzono je z biedą i niskim statusem społecznym. Dlatego może otoczenie z pobłażaniem przyglądało się małemu Mirkowi, którego babcia „szkoliła” na panienkę apteczną (tak nazywano kobiety, które trudniły się zbieraniem ziół). Bliscy liczyli na to, że mu przejdzie. Ale nie przeszło.

 

Trudne początki

Mirosław Angielczyk mignął nam kilka razy wśród turystów, w grupie pracowników, którym wyjaśniał, co i jak mają robić. Przedstawiał mi się, trzymając w jednej ręce szlauch ogrodowy i pomagając ekipie porządkowej. Nie miał czasu przystanąć, mogłam z nim porozmawiać w biegu. Umówiliśmy się na 11, usiedliśmy na ławce o 16. Spuszcza wzrok, nie patrzy w obiektyw aparatu. Rozpromienia się, kiedy wspomina początki swojej działalności i opowiada o ziołach.

Nie kalkulował i nie planował, że zbuduje firmę, która przynosić będzie milionowe zyski. Że zioła kojarzące się z ubóstwem będzie sprzedawał także poza granice Polski, do USA, i wielu krajów Europy. Nie przypuszczał, że stanie się głównym w regionie pracodawcą i zapewni w swojej firmie pracę ok. 170 osobom. Chciał po prostu znaleźć swoje miejsce na ziemi i zajmować się tym, co kocha. Zaraz po studiach odrzucił proponowaną przez gminę intratną i bezpieczną posadę agronoma. Nie decyduje się też na karierę naukową na uczelni, choć był ulubieńcem pani profesor od zajęć terenowych i szczególnie upodobał sobie wydział ogrodnictwa w SGGW (chociaż studiował rolnictwo), z którym jeszcze nieraz skrzyżuje swoją biznesowo-naukową drogę. Mimo nieprzychylnych uwag bliskich i sąsiadów po studiach w 1990 roku, w okresie boomu gospodarczego, wraca do rodzinnych Korycin, zakłada działalność gospodarczą o profilu: zbiór i sprzedaż ziół. Nie przeszło mu wówczas przez myśl, żeby konkurować z zielarskim potentatem Herbapolem. Robił po prostu swoje. Tak jak niegdyś na olimpiadzie rolniczej tak teraz wykorzystał swój największy kapitał – ogromną wiedzę o ziołach dzikich, ziołach użytkowych, roślinach aromatycznych i chwastach oraz ich stanowiskach. Z takim samym młodzieńczym zapałem jak kiedyś uczył się rozróżniać rośliny zielarskie teraz jako początkujący przedsiębiorca zbiera, tnie i kruszy własnoręcznie podlaskie zioła i wozi je autobusem w plecaku najpierw do kilku prywatnych sklepów zielarskich w Warszawie, przy Rakowieckiej i al. Niepodległości (zaglądał tam zresztą często w czasie studiów, żeby poczuć zapach i atmosferę dzieciństwa, wsi). Po roku zajął się już tylko produkcją i dystrybucją własnych wyrobów. Przy zbiorze ziół pracowali u niego rodzice, rodzeństwo i sąsiedzi. Po roku przy wsparciu rodziców postawił pierwszy budynek firmy i pierwszy punkt skupu. Dziś wszystkie punkty skupu Darów Natury rozsiane są na terenach od Suwałk, przez Zamojszczyznę, po Przemyśl. Z nich (także obwoźnych – dla osób w podeszłym wieku) zioła transportuje się do zakładu w Korycinach. Tam są pakowane i rozsyłane na całą Polskę i w świat. Mirosław Angielczyk działa podobnie jak przed laty – szuka nisz na działającym dziś prężnie rynku zielarskim: „Gdy tylko dowiaduję się o brakach na rynku, od razu przekazuję informację do naszych punktów skupu. Pracownicy instruują zbieraczy. Wszystko trwa dosłownie godziny, to nasza przewaga nad dużymi firmami, w których zarząd przez dwa dni zbiera się na narady” – wyjaśnia.

Firma zużywa ponad 1500 ton rocznie ziół, a dostarcza na rynek około 700 ziół, mieszanek, herbat i przypraw pochodzących z podlaskich łąk i lasów, na przykład antidotum na gronkowca – krwiściąg lekarski z terenów między Drohobyczem a Siemiatyczami. Tu dostaniecie kwiat jasnoty białej, przelotu czy korę dębu. Tylko Dary Natury zaopatrują rodzimy rynek w trudno dostępną turówkę wonną, zwaną pospolicie żubrówką. Jej źdźbła zatopione są w każdej butelce słynnej polskiej wódki. W mieszance przypraw do kawy Darów Natury oprócz powszechnie stosowanych: imbiru, goździków, kardamonu i cynamonu ukrywa się korzeń kuklika. Rośliny przeciwbiegunkowej, pobudzającej wytwarzanie soków żołądkowych, uspokajającej, usuwającej nieprzyjemny zapach w ustach. A właściciel firmy rozpowszechnia kolejne mało znane, a niezwykle cenne w ziołolecznictwie, farmaceutyce i kosmetyce zioła, np. zawierający jod i regulujący pracę tarczycy (tylko w niektórych schorzeniach, nie w hashimoto) pięciornik biały.

Zbieracze mają przywozić przede wszystkim to, co sezonowe. „Taki choćby kobylak szczaw, dużo tego potrzebujemy, bo to kurniki kupują. Ale lepiej zbierać to, co jest chwilowe. Bo kobylak będzie i za dwa miesiące, i za trzy” – wyjaśnia starszemu panu zbieraczowi szef.

 

Siła w ludziach

Firma zmieniała się i zmienia praktycznie co rok. Przeszła różne zawirowania, nawet były momenty, że jej właściciel chciał zamknąć biznes, ale zawsze wychodził z opresji obronną ręką. Natomiast ostatnie kilkanaście lat to już poważny, systematyczny rozwój firmy, która ma grupę wiernych klientów. Ostatnie lata to nawet wzrost sprzedaży o 40%. Tak ogromny sukces nie przysłonił podlaskiemu przedsiębiorcy priorytetów. Wciąż najważniejsi są dla niego ludzie, bo to oni tworzą i Dary Natury, i gospodarstwo agroturystyczne, i restauracje (Karczmę oraz Stodołę) z miejscami noclegowymi, i Ziołowy Ogród Botaniczny z zapleczem edukacyjnym.

Jego najlepszymi pracownicami-zbieraczkami są babki, 60-, 70-, 80-latki, które tak jak babcia Józefa bezbłędnie potrafią rozpoznać rośliny zielarskie, użytkowe, chwasty, znają ich właściwości i czas zbioru, potrafią wykorzystać każdą część rośliny. Na podstawie ich niezapisanej nigdzie wiedzy oraz książek, z których korzystała prababcia, babcia i rodzice, pan Mirosław sporządza oryginalne receptury mieszanek ziołowych Darów Natury, mikstur leczniczych. Każdą rozmowę z zielarkami skrzętnie notuje. Nie przyszłoby mu więc do głowy, żeby zbieraczki i zbieraczy zastąpić maszynami, by zwiększyć zysk. Starsi ludzie pracują najdokładniej. Namawia mnie, żeby przyjść rano do skupu Darów Natury i porozmawiać z nimi. Nie spotkał bardziej pogodnych i szczęśliwych osób. Ale młodzi uciekają do miast i za granicę, wielu zbieraczy ziół nie ma siły do takiej pracy ani ochoty. Pan Mirosław wpadł więc na pomysł, by zatrudnić w terenie emerytów z dużych miast, m.in. z Warszawy. Połączyliby zarobkowanie z urlopem, bo mieszkaliby na wsi, jedli ekologiczne jedzenie, a jeszcze trochę dorobili. Przyznaje, że po pierwszej entuzjastycznej reakcji część z nich jednak narzeka, bo okazuje się, że to ciężka, mozolna praca, komary są bezlitosne, a pokrzywy złośliwie parzą.

Jednak pracowników do pakowania w sporej firmie spokojnie mógłby zastąpić automat. Jej zakup zwróciłby się w dwa miesiące, pozwoliłby na zaoszczędzenie pieniędzy z ok. 30 pensji. Ale automatyzacja nie wchodzi w grę. „Urodziłem się tutaj i tutaj założyłem firmę. Część osób pracuje dla mnie od 20 lat, związali z moim zakładem swoje życie. Co miałbym im powiedzieć? Przecież nie wybaczyliby mi takiej decyzji – wyjaśnia szef. – Zapłacić 7–8 groszy więcej za opakowanie to żaden problem. A dzięki temu ludzie mają zatrudnienie”. Ręczna robota sprawia, że towar staje się bardziej ekskluzywny. Nie dziwi mnie już teraz, że ludzie chcą przyjeżdżać tu do pracy nawet z większych miast: Siemiatycz, Ciechanowca, Bielska Podlaskiego, Drohiczyna, i pokonywać codziennie blisko 40 km. Chociaż spokojnie znaleźliby zajęcie na miejscu. Na początku zatrudniał kilka osób, on rozwoził towar, a oni pracowali sami bez nadzoru. Żyli jak jedna wielka rodzina.

 

Kościół w ogrodzie

Niedziela. Mirosław Angielczyk opowiadał mi podczas naszego krótkiego spotkania o staruszce, która wyleczyła okładami z krwiściągu lekarskiego silne bakteryjne zakażenie i ocaliła nogę przed amputacją. Planował mi pokazać w swoim Podlaskim Ziołowym Ogrodzie pięciornik biały i narysować mapkę, gdzie go znaleźć na Podlasiu. Niestety, awaria prądu wyłączyła pana Mirosława z rozmowy i spotkania z nami. Posłał nam tylko przemiły przepraszający uśmiech i pomknął na rowerze do skrzynki elektrycznej, by ratować imprezę. Za nim pobiegły nieodłączne owczarki niemieckie: matka Rosa i jej córka Canina (z łac. Rosa canina – dzika róża). A my nasyciwszy oczy bogactwem rozmaitych stoisk, upojeni zapachem pieczonych na piecu z fajerkami podpłomyków (jak u babci Wojtka, która na Podlasiu żyła) i zwiedziwszy tłocznię olejów, udaliśmy się po strawę duchową do kościoła Matki Boskiej Jagodnej. Niedaleko rosarium i Domku Różanego.

Skąd świątynia w ogrodzie botanicznym? Właściciel Darów Natury pamięta, jak babcia Józefa i jej koleżanki przed zbiorem ziół obowiązkowo się modliły, by podziękować Bogu, że czerpią z jego darów. Potentat podlaski podziela przekonanie autochtonów, że „[zioła] święcone w kościele czy cerkwi jakoś wyraźniej pomagają”. Modlitwa społeczności w świątyni nadaje im większą moc. „Kiedyś częściej sam robiłem zioła dla moich znajomych, dla rodziny. Brałem je, chowałem się i starałem się w skupieniu nadać im intencję, żeby były specjalnie pomocne” – wyznaje Mirosław Angielczyk. Pamięta, że kiedy był chłopcem, każdy, kto budował dom, święcił w kościele lub cerkwi wianek ze sporyszu, palił i okadzał budynek. Zapewniało to domowi dostatek podobnie jak okadzanie święconym klonem i wietrznikiem (zawilcem).

ziolowy ogrod koryciny 20

XVII-wieczny Kościół Matki Boskiej Jagodnej został sprowadzony do Ziołowego Zakątka z Grodziska i odrestaurowany (obok: ogród biblijny)

„Pamiętam, że jak moi rodzice zwozili snopy do stodoły, to pierwsze układano na krzyż i na to wianki święcone. Jedne zioła chroniły przed myszami, a inne zapewniały dobre plony. Pracowało się z takim namaszczeniem, szacunkiem. Wiadomo, że wieś się zmienia, ale chodzi o to, żeby chociaż wiedzieć, jak było na wsi zupełnie niedawno” – z przekonaniem tłumaczy pan Mirosław. Dochody z Darów Natury i jego własne ciężko zarobione pieniądze pokrywają koszty zakupu okolicznych działek i założonego na nich w 2011 roku prywatnego ziołowego ogrodu botanicznego. Wszystko pod merytoryczną, naukową opieką i patronatem macierzystej uczelni, SGGW w Warszawie, gdzie Mirosław Angielczyk niedawno także obronił doktorat. Ziołowy Zakątek to już wizytówka Podlasia i firmy. Ale względy pijarowe i marketingowe nie mają tu nic do rzeczy. Biznesmen zapewnia, że i tak by założył ogród. Pan Mirosław spełnia swoje największe marzenia od dziecka. Za pierwsze zarobione pieniądze jako chłopiec kupił książki, atlasy o ziołach i… wymarzony aparat fotograficzny Smiena, którym fotografował przyrodę i… babcię.

Upatruje 8 km od Korycin, pod Grodziskiem, stary opuszczony drewniany kościół, nieczynny przez 30 lat. Zdemolowany, zdemontowany zabytek, którego chętnie pozbyły się władze kościelne. Dziś w wyświęconej, odrestaurowanej XVII-wiecznej świątyni (z ogrodem biblijnym) modlą się tysiące osób, odbywają się sobotnie i niedzielne nabożeństwa, chrzciny i śluby. „Cieszę się że ten kościół żyje. Otwieramy go o 7:00, zamykamy o 20:00, niezależnie od godziny, pory dnia ktoś tam zawsze siedzi i swoje sprawy z Panem Bogiem załatwia” – z satysfakcją opowiada Mirosław Angielczyk. Spełnił też swoje marzenie i zorganizował wystawę „Zioła w kulturze chrześcijańskiej”. Nie w świątyni, jak zamierzał, ale niedaleko, w drewnianym domu, sprowadzonym jak wszystkie zabudowania, z pobliskich wsi, wraz z oryginalnym wyposażeniem. Prowadzi ze swoją ekipą Ośrodek Edukacji Przyrodniczej, organizują warsztaty zielarskie dla dzieci i młodzieży, zieloną szkołę, przyjmują wycieczki szkolne. Dary Natury od 1997 r. są zakładem farmaceutycznym ze wszystkimi potrzebnymi atestami, kształci się tu przyszłych producentów leków.

Ale pozostał mu sentyment do macierzanki – niepozornego, pospolitego na Podlasiu zioła, które najbardziej ukochała jego babcia. To dla pana Mirosława jeden z najbardziej miłych, przyjaznych zapachów, często jako dziecko przynosił ją pani Józefie. Dawniej na wsiach w naparze z macierzanki kąpano niemowlęta, podawano z niej herbaty na kolkę. To była też jedna z pierwszych przypraw. Może zastąpić tymianek albo majeranek. Zdarza się, że w każdej wsi macierzanka inaczej pachnie, wszystko zależy od podłoża, od wielu czynników. Formy dzikie się ze sobą krzyżują, powstaje wówczas inny gatunek macierzanki. Jest wybitnie wytrzymała i niezłomna.

Jak mieszkańcy Podlasia

 

Koniecznie odwiedźcie:

Dary Natury i Ziołowy Zakątek,

Koryciny 73b

17-315 Grodzisk

www.ziolowyzakatek.pl

Na terenie Ziołowego Zakątka kupicie zioła Darów Natury paczkowane, w charakterystycznych zielono-żółtych kartonikach z okienkiem lub w nowej szacie graficznej, oraz oleje tłoczone na zimno (np. z nasion pokrzywy, czarnuszki, ostropestu, lnu), przetwory, soki, kiszonki, soki, dżemy itp. Wszystkie ekologiczne, z atestami.

 CIEKAWE PRZEPISY Z PODLASKICH ZIÓŁ

Przepis babci Józefy na ziołowy płyn do naczyń:

Gotujemy garść mydlnicy, moczymy w niej ziele skrzypu i po prostu myjemy najbardziej tłuste i przypalone gary, patelnie oraz naczynia. Gospodarz Ziołowego Zakątka do dzisiaj prezentuje taki płyn do naczyń znajomym.

 Ziołowa maść na skaleczenia i rany:

Zmiażdżone w moździerzu listki bylicy mieszamy ze smalcem. Gotowe.

 

Tekst powstał na podstawie wywiadu Domeny Smaku z Mirosławem Angielczykiem z 16 czerwca 2018 roku

oraz

portali:

http://www.ziolowyzakatek.pl/

 

http://www.rp.pl/Zycie-Ziemi-Podlaskiej-/305229835-Siegnac-po-dary-natury.html

 

https://www.polskieradio.pl/42/4286/Artykul/1775346,Miroslaw-Angielczyk-wlasciciel-firmy-Dary-Natury-biznes-z-pasji-do-zielarstwa

 

http://innpoland.pl/139241,taki-pracodawca-to-prawdziwy-skarb-biznesmen-z-podlasia-uznal-ze-nie-kupi-maszyn-bo-miejscowi-sie-na-niego-obraza

 

http://www.uwazamrze.pl/artykul/1031559/miliony-na-ziolach

 

https://www.youtube.com/watch?v=RPUv1u1VxY4

2 komentarze til "Pan od macierzanki i ziołowy ogród"

  • comment-avatar
    Charytoniuk jerzy 8 sierpnia 2018 (14:25)

    W rzeczy samej ,również byliśmy,jest wspaniałe miejsce,polecam

    • comment-avatar
      domenasmaku 20 sierpnia 2018 (23:07)

      Oby jak najwięcej takich inicjatyw i takich ludzi. 🙂

Odpowiedz

Twój adres email nie będzie opublikowany